Huczuhucz Pauza
[Verse 1]
Migały światła alarmów w autach
Noc jak noc, noc jak inna, noc jak każda
Tak niewinna jak straszna
To odpowiednie tło dla historii z tej biednej części miasta
On trzaskał drzwiami jak przeciąg
Gdy wychodził wieczorem i wracał tuż przed trzecią
Co dzień, co jest powodem, nie mówił dzieciom
I oszukując żonę, alkoholem smutki lecząc
Ona zostawała sama
Nie przed telewizorem, ale lustrem, oglądając dramat
Nie chciała widzieć szczęścia na ekranach
Po przejściach siedziała i oczekiwała rana
Ale tej nocy on nie wrócił o trzeciej
Pewnie zachlał albo poszedł znów przelecieć jakąś dziwkę
Życie z nim było tak przykre
Ile by dała, by to było jedno z permanentnych zniknięć
[Scratch: DJ Krug]
Nic nie jest takie, jakie mogło się wydawać...
Czy to już koniec?
Jeszcze jedna szansa...
To tylko życie...
Nie zatrzyma go...
Pauza...
[Verse 2]
Czuć było tylko zapach drewna
I zakurzonych książek na komunistycznych meblach
Od wesela mija pięć lat
On przestał kochać ją w momencie, gdy urodził jej się bękart
Złość, nic nie rozłączy ich do śmierci, mówili
A konflikty wciąż rozwiązywały pięści
Słońce zgasło od łez
A i tak chodziła w ciemnych okularach, nawet w deszcz
Ona złapana w pułapkę strachu
Nie tylko wzrokiem chciała dotykać krawędzi dachu
On poszedł na dworzec koło czwartej
Z pociągiem, jak ze swoim związkiem, w dupie miał relacje
I tak destynacje obrał jedną - piekło
I dziś, kurwa wiedział to na pewno
Bo to życia dłużej już nie może trawić
Nie znienawidził miłości, tylko pokochał nienawiść
[Scratch: DJ Krug]
Nic nie jest takie, jakie mogło się wydawać...
Czy to już koniec?
Jeszcze jedna szansa...
To tylko życie...
Nie zatrzyma go...
Pauza...
[Verse 3]
Cisza porannych godzin jeszcze przed wschodem
Chłód ich serc już emocje pokrył lodem
Może w te noc odejdzie mimochodem?
Boże, niech Twój Syn choć zamieni wino w wodę
Boże, to jej modlitwy, treść niezmienna
I chciała odejść, wiedząc, że Bóg to najwyższy sędzia
I ma kodeks, i skazuje według własnych zasad
Wszystkich na śmierć, ale w różnych zawiasach
On siedział na peronie jeszcze
Miał roztrzęsione dłonie zroszone porannym deszczem
Patrzył na świat i żegnał się już z tym obrazkiem
Wiedział, że ona nie przyjdzie mu na wieko sypnąć piaskiem
Woń metalowych torów bliżej nozdrza
Pociąg na torach nie wie, że go dzisiaj spotka
Rozpacz, lecz wypowiedział słowa klęcząc
Wybaczyć to zakochać się w ostatni dzień przed śmiercią
[Scratch: DJ Krug]
Nic nie jest takie, jakie mogło się wydawać...
Czy to już koniec?
Jeszcze jedna szansa...
To tylko życie...
Nie zatrzyma go...
Pauza...
[Verse 4]
Stary kościół na peryferiach
Ona chodziła tam, a on nie mógł się tam zebrać nigdy
Bo wolał litry i chlać denaturat
Bóg gładził konflikty i krył je w tabernakulach
Świt, wybiła ósma
Koleje losu odnalazły sposób, żeby pokazać mu bóstwa
Pokaleczone skronie zimny wiatr podmuchem muskał
Przyszedł pod kościół z odciskiem szyn na ustach
I choć nie znał strof pacierza
Przepraszał za ten czas, który litrami odmierzał
Ona nad ranem wreszcie spokojnie zasnęła
Z myślą, że nie wróci albo, że coś go pozmienia
Nie wie jak wychodził wczoraj, że głowę miał na torach nie wiedziała
I, że był przeprosić Boga
Przed trzecią najebany trzasnął drzwiami
Wtem budząc ją zamienił w koszmar jej najpiękniejszy sen