Guova Smietnik (feat. DJ Kuart)
[Cuty]
Prawda jest najcenniejsza, używa się jej oszczędnie
Nagapiłem się już dość, może coś przeoczyłem
Może nie znam sam siebie
Dzisiaj są już nie do poznania
[Zwrotka 1]
Na ich szacunek nie wydałabym paru stów
Szkoda by mi było paru słów
Nie postawiłabym kilku stóp, w przód
Nawet jeśli jeden z nich to miałby być mój bóg, jak słup soli
Stałabym, patrząc na ich zęby
Które szyderczym uśmiechem zmieniły myśli w mętlik
Całe życie w śmietnik, jeszcze więcej pętli
Wokół mojej szyi i tych, które zdobi dźwięczny głos, ale
Jak Tony Hawk obrót o dziewięćset stopni
Idę w zaparte, wykorzystując możliwości
Które pod zmęczone nogi rzucił los mi w darze
Wykorzystuję je z nadzieją, że się otrę o władzę, sama
Sobie poradzę, podejdę z dystansem, i dam
Sobie szanse na spełnienie marzeń
Aura będzie tak piękna, że być mogłaby obrazem
Teraz się stąd odcinam, próbuję zapomnieć ich twarze
Jednak rząd nieszczerych gestów sceny krajobrazem nadal
I naprawie chociaż siebie, skoro nie podołam świata
Niekonwencjonalnie podejdę do problemu
Ten tron jest już dla mnie, nie waż się pytać czemu
I choć próbowali, żaden z tych stron odebrać go nie mógł
I choć się starali, żaden nie upilnował oddechu
W pośpiechu udowadniali nie raz nie mi, a sobie
Że o twoim pięknie z otwartej księgi ten tylko się dowie kto cię stracił
[Refren]
A w mojej głowie śmietnik, śmietnik, śmietnik wciąż
Nie liczę już nawet na to, że się zmieni coś
Że ktoś wyciągnie dłoń, poda rękę w potrzebie
Bo nawet jakby chciał, to i tak mnie nie dosięgnie
I dookoła śmietnik, śmietnik, śmietnik wciąż
Nie liczę już nawet na to, że ktoś go sprzątnie, bo
Nawet jeśli los okazałby się łaskawy
To odwraca się jedynie dupą w stronę zmiany
[Zwrotka 2]
Pezetowi szkoda śliny, żeby napluć wam w oczy
Ja żałuję jej na tłumaczenia, by je wam otworzyć
Każdego dnia starannie przeżuwając wszystkie słowa
Które niczym jad żmii skalały smak twych ust
Każdego dnia starannie układając wszystko od nowa
Próbujecie przełknąć bezszelestnie życia ból
Każdego dnia wmawiacie, że to nie wasza sprawa
Jednak po mrugnięciu okiem ona jest tu nadal
Nadaremnie tkwi we mnie jeszcze, choć powoli opada
Poziom ambicji w kierunku uratowania świata
Teraz trochę zmądrzałam i pojawiły się opory
Chcę tylko takich wspomnień, by się chciało wracać do nich, to nic
Jeśli póki co było to zbyt trudne
Ważne, że pojawia się uśmiech wraz z myślą o jutrze, co później?
Nie wiem, bo teraz jest teraz
I skoro jest dobrze, po co chcesz w ogóle coś zmieniać
Od świtu do nocy, powtarzając brudne kłamstwa
Będzie gryźć się w język, przeklinając smak swych ust
Od świtu do nocy, wierząc, że ten czas nie nastał
Będzie gryźć cię wizja do krwi poobdzieranych stóp
Od świtu do nocy, zakrywać twarz będzie maska
Kryjąc pod sobą niemy wrzask, smutek i ból
Ilu stoi tu unikając swego odbicia w lustrze?
Ilu z was przenika strach wraz z myślą o jutrze?
Później, tylko później to znaczy kiedy?
Wszystko na jutro, na potem, stoimy w miejscu bez przerwy
Później, tylko kiedy później nadejdzie?
Obietnic więcej zliczysz, niż baranów przed snem
[Refren]
A w mojej głowie śmietnik, śmietnik, śmietnik wciąż
Nie liczę już nawet na to, że się zmieni coś
Że ktoś wyciągnie dłoń, poda rękę w potrzebie
Bo nawet jakby chciał, to i tak mnie nie dosięgnie
I dookoła śmietnik, śmietnik, śmietnik wciąż
Nie liczę już nawet na to, że ktoś go sprzątnie, bo
Nawet jeśli los okazałby się łaskawy
To odwraca się jedynie dupą w stronę zmiany